Bateria Heerenduin W.N. 81 w Ijmuiden

Wybrałem się do IJmuiden – holenderskiego miasta portowego położonego w prowincji Holandia Północna. Leży ono w wyjątkowo strategicznym miejscu – dokładnie u ujścia Kanału Morza Północnego (Noordzeekanaal), który łączy Morze Północne z Amsterdamem i zapewnia stolicy bezpośredni dostęp do morza.
 
Na pierwszy rzut oka IJmuiden sprawia wrażenie typowego portu rybackiego, jednak skrywa w sobie fascynującą, choć trudną historię. Udało mi się wejść na wydmy, gdzie znajduje się bateria Heerenduin, oznaczona podczas wojny jako W.N. 81.
To miejsce robi ogromne wrażenie. Pomiędzy trawami i piaskiem kryją się potężne betonowe konstrukcje – część Wału Atlantyckiego, największego programu fortyfikacyjnego w dziejach Europy. Niemcy rozciągnęli go od Norwegii aż po południową Francję. Choć Holandia nie była pierwszym celem spodziewanej inwazji alianckiej, została silnie ufortyfikowana ze względu na strategiczne porty, sieć kanałów prowadzących w głąb Niemiec oraz stacjonujące w IJmuiden kutry torpedowe typu S-boot, które nękały aliancką żeglugę na Morzu Północnym.
 
W baterii Heerenduin można dziś zobaczyć stanowisko kierowania ogniem M178 – trzypiętrowy bunkier, który w czasie wojny stanowił serce całej instalacji. Na górze znajdował się taras obserwacyjny i punkt dalmierza, z którego śledzono cele i określano ich namiary. Dane trafiały następnie do pomieszczenia obliczeniowego, gdzie specjalne przyrządy balistyczne przetwarzały je na gotowe rozwiązania ogniowe. Stamtąd rozkazy przekazywano do dział, zdolnych razić cele oddalone o kilkadziesiąt kilometrów. Cały system działał niczym sprawny mechanizm: obserwacja, obliczenia, łączność, a na końcu strzał.
 
Bunkier pełnił również rolę węzła komunikacyjnego, łączącego baterię z innymi umocnieniami i wyższym dowództwem.
Stojąc tam, wyobrażałem sobie ludzi, którzy pełnili tu służbę. Oficjalnie obsada należała do Kriegsmarine, lecz w źródłach można znaleźć wzmianki o przymusowo wcielonych do Wehrmachtu Polakach, Ormianach czy Gruzinach z tzw. legionów wschodnich. To temat, który warto jeszcze zgłębić – być może przy okazji kolejnej wizyty, kiedy odwiedzę muzeum oraz wyspę Forteiland.
Holandia była gęsto usiana podobnymi fortyfikacjami. Szacuje się, że aż jedna dziesiąta całego Atlantikwall znajdowała się właśnie tutaj. Najsilniej broniono Hoek van Holland i IJmuiden, które – choć niepozorne – kontrolowało podejście do Kanału Morza Północnego, a dalej do samego Amsterdamu. Było to strategiczne „gardło”, którego Niemcy nie mogli pozostawić bez ochrony.
 
W.N. 81 Heerenduin było jednym z wielu punktów oporu. Dziś, patrząc na porośnięte trawą schrony i zasypane bunkry amunicyjne, trudno uwierzyć, że kiedyś tętniło tu życie militarne. Wrażenie potęguje fakt, że część z tych budowli wciąż można zwiedzać – wspiąć się po schodach, zajrzeć do ciemnych korytarzy. Trzeba jednak zachować ostrożność, bo pełno tam śmieci i rozbitych butelek.
 
Czuję, że moja wizyta była jedynie początkiem. Forteiland wciąż czeka, podobnie jak muzeum, które otwiera swoje drzwi tylko kilka razy w roku. To właśnie tam można znaleźć dokumenty i eksponaty, które dopowiedzą to, czego nie da się wyczytać z zimnych ścian bunkrów. Na pewno tam wrócę – bo Atlantikwall to historia, która fascynuje i nie pozwala o sobie zapomnieć.

Jeśli ta historia Cię zainteresowała, zachęcam do wsparcia mojej pracy
– możesz postawić mi wirtualną kawę poprzez serwis BuyCoffee.

Media Społecznosciowe